
Na początku trzeba zaznaczyć, że The Crazies Breck'a Eisner'a nie są jego pomysłem. Reżyser stworzył remake filmu George'a Romero o tym samym tytule (choć w Polsce przetłumaczono go, jako Szaleńcy).
Oryginału nie widziałam, więc trudno jest mi się do niego odnieść. Znając jednak zamiłowanie Romero do ton ociekającego sztucznością make-upu i zombie można przypuszczać, że jego produkcja nie należałaby do moich faworytów... Oczywiście mogę się mylić, może kiedyś zobaczę wersję Romero i zmienię zdanie.
Wracając do filmu Eisner'a - Opętani to miła niespodzianka wśród tysięcy horrorów klasy B i C, w których nie dzieje się nic oprócz sztyletowania, strzelania w łeb, gryzienia i odcinania kończyn.
Zaczyna się mocno, a później jest tylko lepiej. Hitchock miał rację! Napięcie może wciąż rosnąć! Niewielkie amerykańskie rolnicze miasteczko, a w nim mecz baseballu w wykonaniu dzieciaków. Nagle na boisku pojawia się rolnik z giwerą w ręku. Najporządniejszy obywatel Ogden Marsh, bo tak nazywa się ta mieścina, szeryf Dutton (of course!), w obronie własnej zabija "szaleńca".
Po tym wydarzeniu zaczynają dziać się równie niezwykłe historie. Kochany ojciec rodziny więzi, a potem podpala swoje dziecko i żonę. Itp. itd.
Coś tu śmierdzi - myśli szeryf. Długo myśleć nie musiał, bo jak się szybko okazało do mieściny przyjechały setki żołnierzy. I jak bomba spada wieść - w pobliskiej rzece rozbił się samolot z wirusem, który teraz rozprzestrzenia się przez wodę.
Szeryf, jego żonka (uznana za chorą), a także współpracownik Dutton'a i młoda dziewucha uciekają przed wojskiem, by ocalić swe życie. Na drodze spotykają "opętanych" mieszkańców wciąż pozostających, którym też udało się umknąć wojskowym radarom.
Opętani przypadli mi do gustu (w skali od 1 do 10 daje 6+). Przede wszystkim dlatego, że przedstawiają sytuację, która może zaistnieć. Kto z nas tak naprawdę wie, jakie wirusy już powstały w tajnych laboratoriach i kiedy przyjdzie nam się z nimi zetknąć? Nikt. I właśnie to jest przerażające.
Tak, tak - filmów tego typu było już sporo. Wojsko wkracza, morduje mieszkańców, by zatuszować swój błąd, swoją niekompetencję i nieodpowiedzialność. Oczywiście cierpią zwykli ludzie. I oczywiście nikt nie chce tym ludziom pomóc. Wszechobecna znieczulica z jednej strony irytuje, a z drugiej przypomina otaczającą nas rzeczywistość.
Od zawsze miałam skłonności do lubienia amerykańskiej prowincji. Te białe domy, fotele bujane, przystrzyżone trawniczki - wszystko daje obraz cudownej idylli. W Opętanych idylla zakłócona zostaje przez jakże prozaiczną rzecz - wirus budzący w ludziach najgorsze instynkty. I przez to dobrzy ludzie, zacni obywatele pozbawieni zostają poczucia bezpieczeństwa.
Opętani mają jednak sporo, moim zdaniem, słabiutkich elementów. Zupełnie niepotrzebne były charakteryzacyjne wynaturzenia niektórych bohaterów. Wirus, który robił z ludzi morderców nagle sprawiał, że "przystojni panowie" mieli wyłupiaste gały i sterczące żyły szyjne. Mi to do szczęścia potrzebne nie było. Myślę, że unikanie takich zombi'owskich posunięć dodałoby Opętanym grozy i wywołało u widzów jeszcze większe przerażenie. Bo najbardziej przeraża normalność, fakt, że facet zza rogu może się okazać takim zawirusowanym mordercą.
Wkurzały mnie też sceny wbijania wideł w kobiece ciała, stosy spalonych trupów i urządzania sobie polowania na ludzi... No ale cóż, podobno dzisiejsze horrory bez TEGO istnieć nie mogą. TEGO - czytaj kiczu. A przynajmniej tak się wydaje ich twórcom.
Dialogi i gra aktorów też nie wniosły tej produkcji na wyżyny. Ale przyznajmy to wprost - w takim horrorze nie to jest najważniejsze.
Film zły nie jest. 6+, może trochę na wyrost, ale za to za autentyczne uczucie strachu podczas oglądania Opętanych. Przynajmniej nie było UFO i potworów z bagien..
Oryginału nie widziałam, więc trudno jest mi się do niego odnieść. Znając jednak zamiłowanie Romero do ton ociekającego sztucznością make-upu i zombie można przypuszczać, że jego produkcja nie należałaby do moich faworytów... Oczywiście mogę się mylić, może kiedyś zobaczę wersję Romero i zmienię zdanie.
Wracając do filmu Eisner'a - Opętani to miła niespodzianka wśród tysięcy horrorów klasy B i C, w których nie dzieje się nic oprócz sztyletowania, strzelania w łeb, gryzienia i odcinania kończyn.
Zaczyna się mocno, a później jest tylko lepiej. Hitchock miał rację! Napięcie może wciąż rosnąć! Niewielkie amerykańskie rolnicze miasteczko, a w nim mecz baseballu w wykonaniu dzieciaków. Nagle na boisku pojawia się rolnik z giwerą w ręku. Najporządniejszy obywatel Ogden Marsh, bo tak nazywa się ta mieścina, szeryf Dutton (of course!), w obronie własnej zabija "szaleńca".
Po tym wydarzeniu zaczynają dziać się równie niezwykłe historie. Kochany ojciec rodziny więzi, a potem podpala swoje dziecko i żonę. Itp. itd.
Coś tu śmierdzi - myśli szeryf. Długo myśleć nie musiał, bo jak się szybko okazało do mieściny przyjechały setki żołnierzy. I jak bomba spada wieść - w pobliskiej rzece rozbił się samolot z wirusem, który teraz rozprzestrzenia się przez wodę.
Szeryf, jego żonka (uznana za chorą), a także współpracownik Dutton'a i młoda dziewucha uciekają przed wojskiem, by ocalić swe życie. Na drodze spotykają "opętanych" mieszkańców wciąż pozostających, którym też udało się umknąć wojskowym radarom.
Opętani przypadli mi do gustu (w skali od 1 do 10 daje 6+). Przede wszystkim dlatego, że przedstawiają sytuację, która może zaistnieć. Kto z nas tak naprawdę wie, jakie wirusy już powstały w tajnych laboratoriach i kiedy przyjdzie nam się z nimi zetknąć? Nikt. I właśnie to jest przerażające.
Tak, tak - filmów tego typu było już sporo. Wojsko wkracza, morduje mieszkańców, by zatuszować swój błąd, swoją niekompetencję i nieodpowiedzialność. Oczywiście cierpią zwykli ludzie. I oczywiście nikt nie chce tym ludziom pomóc. Wszechobecna znieczulica z jednej strony irytuje, a z drugiej przypomina otaczającą nas rzeczywistość.
Od zawsze miałam skłonności do lubienia amerykańskiej prowincji. Te białe domy, fotele bujane, przystrzyżone trawniczki - wszystko daje obraz cudownej idylli. W Opętanych idylla zakłócona zostaje przez jakże prozaiczną rzecz - wirus budzący w ludziach najgorsze instynkty. I przez to dobrzy ludzie, zacni obywatele pozbawieni zostają poczucia bezpieczeństwa.
Opętani mają jednak sporo, moim zdaniem, słabiutkich elementów. Zupełnie niepotrzebne były charakteryzacyjne wynaturzenia niektórych bohaterów. Wirus, który robił z ludzi morderców nagle sprawiał, że "przystojni panowie" mieli wyłupiaste gały i sterczące żyły szyjne. Mi to do szczęścia potrzebne nie było. Myślę, że unikanie takich zombi'owskich posunięć dodałoby Opętanym grozy i wywołało u widzów jeszcze większe przerażenie. Bo najbardziej przeraża normalność, fakt, że facet zza rogu może się okazać takim zawirusowanym mordercą.
Wkurzały mnie też sceny wbijania wideł w kobiece ciała, stosy spalonych trupów i urządzania sobie polowania na ludzi... No ale cóż, podobno dzisiejsze horrory bez TEGO istnieć nie mogą. TEGO - czytaj kiczu. A przynajmniej tak się wydaje ich twórcom.
Dialogi i gra aktorów też nie wniosły tej produkcji na wyżyny. Ale przyznajmy to wprost - w takim horrorze nie to jest najważniejsze.
Film zły nie jest. 6+, może trochę na wyrost, ale za to za autentyczne uczucie strachu podczas oglądania Opętanych. Przynajmniej nie było UFO i potworów z bagien..
0 komentarze:
Prześlij komentarz