RSS

Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.
Alfred Hitchcock

Piątek trzynastego




Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz, ja - fanka horrorów, zobaczyłam Piątek trzynastego z 1980 roku. Ale jak to się zwykło mówić - lepiej późno niż wcale.

Friday the 13th uznawany jest za jeden z kultowych horrorów lat osiemdziesiątych. Dlatego też moje oczekiwania co do tego obrazu były duuuże. Scenariusz mnie nie zawiódł. Opuszczony obóz oddalony od cywilizacji, umieszczony w środku lasu nad jeziorem to idealne miejsce na rozegranie strasznych wydarzeń. Lejący deszcz, potężna burza - wszystko to doskonale wpasowuje się w moje wyobrażenie świetnego horroru. Może dlatego, że jako dziecko każde wakacje spędzałam właśnie na takim obozie i wyobrażałam sobie zjawy i potwory czające się za drzewami..

Pierwszy, i największy, plus - za osadzenie wydarzeń nad Crystal Lake. 

Drugi plus to unikanie pokazywania mordercy. Do ostatnich minut, w których następuje niestety niezbyt udane rozwiązanie, nie wiemy kim jest morderca. Suspens rodem z mistrzowskich obrazów Hitchcocka! 

Trzeci plus to świetna muzyka. Nie od dziś wiadomo, że to właśnie dźwięki pełnią kluczową rolę w straszeniu widzów. Za każdym razem, gdy zbliżał się kolejny morderczy moment, z głośników płynęły zwiastujące nadejście mordercy dźwięki. Niezbyt nachalne, raczej wyważone, robiące wrażenie na odbiorcy.

Niestety, pod względem aktorskim Piątek trzynastego to porażka. Od matki Jasona, po wszystkich nastolatków przywracających świetność obozowi - każdy odgrywany bohater jest sztuczny, drewniany, sztywny i nie wiem jaki jeszcze. Dialogi na poziomie dzieci z przedszkola nie zachwycają. Podobnie jak nie zachwyca zakończenie filmu. Szczególnie scena z rozkładającym się Jasonem atakującym jedyną ocaloną - ach porywająca!
Muszę jednak przyznać, że jak dla mnie - Piątek trzynastego, klasyczny slasher, ma mimo wszystko więcej plusów niż minusów. Chciałabym mieć tak genialne pomysły na horrory - niby prosty, a tak świeży i odkrywczy. Nie pokazać twarzy mordercy tylko narzędzia jakim zabija ofiary i osadzić to wszystko z dala od cywilizacji. Super!

Funny people, nie funny movie




Funny People Judda Apatowa zakwalifikowano jako dramat/komedię. To troszkę jak z oksymoronem. Niby lód jest zimny, ale może też być ciepły...

Ani oglądając ten film nie było mi do śmiechu, ani też do płaczu. Spodziewałam się czegoś w rodzaju Wpadki lub 40-letniego prawiczka (Funny People jest 3 dokonaniem Apatowa) i niestety jestem zawiedziona.

Adam Sandler, pierwszy komik USA, gra pierwszego komika USA, który przeżywa kryzys twórczy i życiowy. W dodatku jest chory na białaczkę. Ukrywa jednak tę informację, by kompletnie nie zaprzepaścić swoich szans na bawienie ludzi. Ale, że jego żarty nie są już pierwszej świeżości, prosi o pomoc młodego, początkującego komika, który wkrótce staje się jego najbliższym i jedynym kumplem.

Sandler nie pasuje mi niestety do roli zgorzkniałego i chamskiego 40-latka, który uprawia seks z każdą chętną lafiryndą. Żarty pojawiające się w filmie są raczej niskich lotów, co przez 150 minut jest jednak odrobinę uciążliwe..

Ktoś kto widział Funny People może powiedzieć, że to nie o te kiepskie żarty w tym filmie chodzi. Zgoda. Funny People mówi o drugiej stronie sławy. O tym, że pieniądze, kariera i sława są niczym w świecie cynizmu i fałszywych przyjaciół. George (Sandler) jest zupełnie sam. Nie utrzymuje kontaktów z rodziną, nie ma przyjaciół. Przekonany o tym, że umrze w samotności za namową młodego kolegi powoli naprawia swoje życie. Okazuje się jednak, że to nie jest takie łatwe...

Film nie zachwyca grą aktorską (no może z wyjątkiem Erica Bana, który cudownie mówi z australijskim akcentem), nie zachwyca też muzyką, ani wymyślnymi ujęciami. Na ekranie pojawiają się za to w króciutkich epizodach znani i lubiani ze świata show-biznesu (Eminem, Ray Romano).

Czekałam na ubaw po pachy, a dostałam moralizatorską historię o wybieraniu hierarchii wartości w życiu. Nie jest to jednak nic odkrywczego, bo historie o ciemnej stronie Hollywood już były..

Odważna






Zaczyna się jak kolejny słodki filmik o idealnym szczęściu, miłości i cudownym życiu... By już po 5 minutach zamienić się w tragiczny obraz splotu nieszczęśliwych przypadków.

Erica grana przez Jodie Foster w jednej chwili, gdy napadają na nią i jej narzeczonego przypadkowi chuligani, traci dotychczasowe życie i poczucie bezpieczeństwa. On umiera, ona po tygodniach spędzonych w szpitalu, nie może się przemóc, by wyjść na ulice. Panicznie boi się ludzi. Nie ufa policjantom. Walczy więc z lękiem kupując broń.

Początkowo może się wydawać, że to naciągana historyjka. O wielkiej przemianie z dobrej dziewczyny w bardzo złą kobietę. Jednak jeśli zastanowimy się nad tym głębiej, kto z nas tak naprawdę wie, co by zrobił, gdyby uwolniły się w nas wszystkie pokłady gniewu, złości, poczucia bezradności. Może właśnie odkryjemy w sobie kogoś zupełnie obcego, o kim nie mieliśmy pojęcia.

Dziwi mnie jedno. Przez przynajmniej 30 lat Erica żyła w Nowym Jorku i nigdy nie miała powodów, by poczuć strach. Z chwilą, gdy kupiła broń - nagle na jej drodze stają same bandziory, z którymi trzeba zrobić porządek. Bo początkowo wbrew pozorom, ona nie szuka kłopotów. To kłopoty odnajdują ją. Dopiero po pewnym czasie wybiera nocne życie i wówczas przemiana dokonuje się całkowicie. Dotychczasową Ericę zastępuje jej alter ego.

W dzień flirtuje z policjantem, który bada kolejne morderstwa Mściciela. W nocy zabija następnych gnojków. Policjant, z którym pogrywa, domyśla się jednak, że coś tu nie gra. Łączy fakty. Pojawiają się kolejne ślady, świadkowie.

Odważna trzyma w napięciu od początku do końca. Mroczne zdjęcia dodają filmowi pewnego "uroku". Świetna jest też nieprzewidywalna konstrukcja ujęć... Tradycyjnie, rozczarowuje końcówka. Jest tandetna i zbyt ckliwa. Ale nie zaciera ogólnego pozytywnego wrażenia po zobaczeniu całości.

One Missed Call



 

Ręka Boga mieszka w przydomowym oczku wodnym... Chwyci cię mocno za szyję i wciągnie pod wodę. Wow niezły początek. Już przerwać oglądanie, czy przemęczyć się jeszcze chwilę?

Przez moment jest lepiej. Nieodebrane połączenie w komórce okazuje się być krótką informacją z przyszłości osoby, do której dzwoniono. Oczywiście informacją o jej śmierci...

Leann po odsłuchaniu nagranej wiadomości ma zwidy. I pewnej nocki, wskazanej w wiadomości, ginie zepchnięta przez nieznaną siłę wprost pod pociąg... I wypluwa czerwonego cukierka.

Później ta historia powtarza się u wszystkich innych bohaterów. Oczywiście  zmienia się tylko końcówka. Każdy musi przecież zginąć widowiskowo, indywidualnie, pięknie i rodem z horroru klasy F. Sralis mazgalis.

Nie potrafię się zdecydować na to, co w tym filmie jest najbardziej beznadziejne. Czy to, że strachu, na którym horror powinien bazować, jest w nim tyle co nic, czy może to, że wszyscy aktorzy są tak sztywni jakby mieli kije w tyłkach. A może to, że główna bohaterka - Beth, czekając na swoją śmierć non stop patrzy na zegarek, który tandetnie tyka "tik tak tik tak tik tak". Może jednak to, że Amerykanie, przekonani o swojej niezwykłości i wspaniałości myślą, że mogą zrobić remake każdego japońskiego filmu. I to jak zwykle z opłakanym skutkiem.

Chyba jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że od początku filmu i sceny z palącym się szpitalem, domyślamy się jaki będzie koniec tego bardzo kiepskiego filmu. I niestety, nie mylimy się.

Zastanawia mnie tylko po co były te czerwone cukierki wypadające z ust nieżywych małolatów? Może na osłodę bzdurnego scenariusza? 

Strrraszny gniot!

Policja zastępcza aka The Other Guys




Już pierwsze 3 minuty filmu pokazują, że przez kolejnych 100 na ekranie będzie się duuużo działo. Wszakże nowojorscy policjanci-celebryci Danson i Highsmith (w tych rolach Dwayne Johnson i Samuel L. Jackson) gonią każdego przestępcę (posiadanie 5 gr marihuany), nie zwracając przy tym uwagi na wyrządzone szkody (za 12 milionów dolców). Wszystko na mój koszt - pewnie powiedziałby Peja. Ale nie, tu wszystko odbywa się na koszt podatników ;)

Jednak jak się po chwili okazuje, to nie nasi superbohaterowie odegrają najważniejszą rolę w tym filmie. Danson i Highsmith wybierają "honorową" śmierć. To szansa dla The Other Guys - Marka Wahlberga i Willa Ferrella - policyjnych nieudaczników, którzy mają w swoim dorobku tylko dwa wystrzały z pistoletu. Niestety, niezbyt udane..

I jak to w amerykańskim filmie bywa, nasi nieudacznicy zupełnie przez przypadek trafiają w samo centrum wielkiej afery. I oczywiście nikt im nie wierzy.

A gdyby tego było mało, agent Gamble (Ferrell) - podrabiany policjant ze zdolnościami śledczymi oscylującymi w granicach zera, ma najpiękniejszą żonę na świecie, na widok której Wahlberg ślini się po pas (Eva Mendes).

Im dalej w las, tym mniej ciekawie.. No może poza uwagą, że filmy kłamią, bo wyjście cało z budynku po eksplozji jest jednak niemożliwe... Dzięki Policji zastępczej można też poznać życiową mądrość rodem z Dotyku Anioła - Jeśli będziesz się chował przed złem tego świata, to ono przyjdzie do ciebie i zapuka do twych drzwi. Wow!

Więcj WOW nie ma. A szkoda, bo zdolności Wahlberga na pewno przewyższają to, co zaproponował w tym średniaku Adam McKay. Scenariusz nie porywa, gra aktorów też.. Słabiutko, oj słabiutko.

Paranormal Activity 2




Jak śpiewała kiedyś Maryla Rodowicz:

Ale to już było i nie wróci więcej...
Ale to już było, znikło gdzieś za nami
Choć w papierach lat przybyło to naprawdę
Wciąż jesteśmy tacy sami..

Niestety, dla twórców drugiej części Paranormal Activity zasada "co było niech nie wraca" nie istnieje. Reżyser się zmienił, że ale niestety "wciąż jest taki sam".

Oglądając w kinie Paranormal Activity 2 (średnia wieku na seansie około 15 lat) zastanawiałam się po co zrealizowano ten film. Pierwsza część była czymś nowym, świeżym choć to i tak nie była produkcja w moim stylu. Nawiedzony dom, stukania, pukania i inne dziwne hałasy wydawane przez demona mogły być momentami straszne.

W Paranormal Activity 2 tej świeżości brakuje. Wszystkie elementy wykorzystane, by nas przestraszyć tak naprawdę "już były". I znowu mamy ten sam schemat - kobiety wierzą w złe demony, a facet nie dopuszcza do siebie myśli, że w jego domu mieszkają duchy. Na palcach jednej ręki można policzyć 2-sekundowe momenty, w których podskakujemy na fotelu. Są to chwile, gdy z głośników rozlegają się głośne niespodziewane huki.

Paranormal Activity 2 to kolejny dowód na to, że sequel nigdy (no prawie nigdy) nie jest lepszy od oryginału. Filmowa porażka...

Odwieczne poszukiwanie szczęścia




Tak to już w życiu bywa, że gdy mamy, jak się nam wydaje, wszystko - nagle chcemy jeszcze więcej. Choć mamy przy sobie męża, przyjaciół, na których możemy polegać i sporo pieniędzy - oddajemy się w odwieczny pościg za szczęściem.

Elizabeth Gilbert ma TO wszystko. Ale wciąż czuje w swoim życiu pustkę. Chce znowu poczuć apetyt na życie, na jedzenie, na miłość. W tym celu decyduje się na spełnienie swojego marzenia - podróżuje. Najpierw do Włoch, gdzie nawiązuje przyjaźnie i uczy się języka. Następnie do Indii, gdzie uczy się medytować i poznaje kolejnych przyjaciół. Podróż kończy się na Bali.

Jedz, módl się, kochaj to film oparty na bestsellerowej powieści Elizabeth Gilbert. Gilbert opisała swoje doświadczenia, które na wielki ekran przeniósł Ryan Murphy. Książki nie czytałam i jakoś tego nie żałuję. Trochę za dużo w tym filmie pięknych emocji, dobrych ludzi i życzliwości. Aż chce się wsiąść w samolot i wyruszyć na podbój świata.

Zaraz zaraz.. W mojej głowie pojawiają się jednak pewne blokady, które wyrastają jedna po drugiej. Mordercy, gwałciciele, terroryści i wszystkie inne niebezpieczeństwa.. To wszystko na nas gdzieś tam czyha. No tak, do odważnych świat należy..

Jedz, módl się, kochaj to mieszanka psychologicznego bełkotu (który niestety do mnie nie trafia) i pięknych krajobrazów. Mozaika kultur, jakie odwiedza Liz zachwyca wielością barw. Wciąż jednak brakuje mi w tym filmie jakiegoś głębszego przesłania. Odrobinę to dla mnie za naiwne.

Wieczne wakacje.. Kogo jednak na to stać?

Oni.. mnie zabili



Ils (Oni) to francuski horror rozgrywający się w Rumunii. Od pierwszej minuty poraża realnością i najprawdziwszym strachem. Ciemna tonacja, w której utrzymany jest cały film, tylko potęguje napięcie związane z przerażającymi scenami obserwowanymi na ekranie.

Młode małżeństwo zostaje obudzone w środku nocy przez hałas na ich podwórzu. Ogromny dom w lesie, odcięty od miasta i sąsiadów nawiedza "ktoś". Najprawdopodobniej włamywacze. Nie widzimy ich jednak w całości, są tylko migającymi na ekranie cieniami. Mamy jednak świadomość, że są na wskroś ludzcy.

Rozpoczyna się walka z czasem. Walka z własnymi lękami i emocjami. Oczywiście, mąż stara się przez chwilę grać bohatera i sprawdza "co się tam dzieje". Jak się jednak okazuje, to żona odegra w tym filmie najważniejszą rolę.

To jeden z tych filmów, które przerażają nie przez litry krwi pojawiające się na ekranie, a przez to, że każdy z nas może sobie wyobrazić swojego oprawcę. Nie twarze są tu bowiem najważniejsze i nie atrakcje rodem z Piły. Najważniejszy jest tu czysty strach. Obawa, że i mi może się to przytrafić. Że gdy położę się wieczorem do ciepłego łóżka w swoim bezpiecznym domu, banda zwyrodnialców może zakłócić mój błogi spokój i zamienić moje życie w koszmar.

Film ma kilka scenariuszowych niedociągnięć.. Końcówka może odrobinę rozczarować, mimo to Oni są dobrym horrorem.
 
Copyright 2009 Filmobranie. All rights reserved.
Free WordPress Themes Presented by EZwpthemes.
Bloggerized by Miss Dothy