Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz, ja - fanka horrorów, zobaczyłam Piątek trzynastego z 1980 roku. Ale jak to się zwykło mówić - lepiej późno niż wcale.
Friday the 13th uznawany jest za jeden z kultowych horrorów lat osiemdziesiątych. Dlatego też moje oczekiwania co do tego obrazu były duuuże. Scenariusz mnie nie zawiódł. Opuszczony obóz oddalony od cywilizacji, umieszczony w środku lasu nad jeziorem to idealne miejsce na rozegranie strasznych wydarzeń. Lejący deszcz, potężna burza - wszystko to doskonale wpasowuje się w moje wyobrażenie świetnego horroru. Może dlatego, że jako dziecko każde wakacje spędzałam właśnie na takim obozie i wyobrażałam sobie zjawy i potwory czające się za drzewami..
Pierwszy, i największy, plus - za osadzenie wydarzeń nad Crystal Lake.
Drugi plus to unikanie pokazywania mordercy. Do ostatnich minut, w których następuje niestety niezbyt udane rozwiązanie, nie wiemy kim jest morderca. Suspens rodem z mistrzowskich obrazów Hitchcocka!
Trzeci plus to świetna muzyka. Nie od dziś wiadomo, że to właśnie dźwięki pełnią kluczową rolę w straszeniu widzów. Za każdym razem, gdy zbliżał się kolejny morderczy moment, z głośników płynęły zwiastujące nadejście mordercy dźwięki. Niezbyt nachalne, raczej wyważone, robiące wrażenie na odbiorcy.
Niestety, pod względem aktorskim Piątek trzynastego to porażka. Od matki Jasona, po wszystkich nastolatków przywracających świetność obozowi - każdy odgrywany bohater jest sztuczny, drewniany, sztywny i nie wiem jaki jeszcze. Dialogi na poziomie dzieci z przedszkola nie zachwycają. Podobnie jak nie zachwyca zakończenie filmu. Szczególnie scena z rozkładającym się Jasonem atakującym jedyną ocaloną - ach porywająca!
Muszę jednak przyznać, że jak dla mnie - Piątek trzynastego, klasyczny slasher, ma mimo wszystko więcej plusów niż minusów. Chciałabym mieć tak genialne pomysły na horrory - niby prosty, a tak świeży i odkrywczy. Nie pokazać twarzy mordercy tylko narzędzia jakim zabija ofiary i osadzić to wszystko z dala od cywilizacji. Super!