RSS

Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.
Alfred Hitchcock

Czarny łabędź




Niezwykły. Fantastyczny. Nietypowy. Perfekcyjnie zagrany. Doskonale przemyślany.

Czarny łabędź rozłożył mnie na łopatki.

Będąc małą dziewczynką wierzyłam w to, że będę baletnicą.. Pewnia każda tak ma.. Piękne sukienki, porcelanowa cera, tysiące kwiatów po występie. Główna bohaterka Czarnego łabędzia - Nina (doskonała rola Natalie Portman!) jest baletnicą. A co więcej, właśnie dostała główną rolę w Jeziorze Łabędzim. O ile granie roli białego łabędzia jest dla niej pestką - ma problem z odegraniem ciemnej strony swojej osobowości - Czarnego łabędzia.

Darren Aronofsky zabiera w nas mroczną, niezwykłą i przedziwną historię przemieniania się Niny z grzecznej dziewczynki w siejącego destrukcję pięknego potwora. Z dnia na dzień Nina popada w coraz większy obłęd na temat roli, swoich rywalek, nadopiekuńczej matki. Odkrywa ukryte w podświadomości pragnienia i pozwala sobie się w nich zatracić. Nina niestety przestaje kontrolować granicę między jawą a snem. Posuwa się coraz dalej, aż do całkowitej zagłady..

Czarny łabędź to murowany kandydat do Oscarów. I to wielu. Portman pokazała, że nie ma problemów z zagraniem rozdwojenia jaźni - z jednej strony jest niewinną istotą, która ma problem z głośnym mówieniem, a z drugiej - pełną pasji i opętania wredotą. Warto tu również wspomnieć o doskonałych zdjęciach, muzyce.

Dobre role w tym filmie nie kończą się na Natalie Portman. Winona Ryder - jak nie ona, Vincent Cassel - bardzo przekonujący i świetna Mila Kunis.

Polecam Czarnego łabędzia. Nie jest to film łatwy, ale na pewno pozostaje w głowie na długo po jego obejrzeniu. Znakomity!

Precious aka Hej, skarbie




Precious chciałam zobaczyć od dawna.. Trudno mi jednak napisać jakie są moje wrażenia po zobaczeniu tego filmu.

Ze względu na zawód moich rodziców, od dziecka słyszę historie o patologicznych rodzinach. Za każdym razem, gdy widzę na ekranie wciskanie kitu typu "mamusia mnie bije, ale ja i tak ją kocham", albo "nie mamy co jeść, ale z domu nie odejdę" to zalewa mnie fala nienawiści.

Z Precious jest jednak trochę inaczej. To historia dziewczyny potwornie otyłej, ale otyłej z winy mamusi, która ją tuczy. W domu jest cudowna atmosfera - Precious ma dziecko ze swoim ojcem i kolejne w drodze, mamusia wyzywa ją od idiotek, rzuca w nią doniczkami. Jedynym ratunkiem dla dziewczyny właśnie wyrzuconej ze szkoły jest kurs przedmaturalny. Poznaje tam dziewczyny w podobnej sytuacji, a przede wszystkim nauczycielkę, która w nią wierzy.

Dużym aktorskim zaskoczeniem jest dla mnie Mariah Carey, która do tej pory kojarzyła mi się z wyfiołkowanym babsztylem pozbawionym naturalności. A tu niespodzianka - wory pod oczami, jest ubrana w szmaty z lumpeksu i nawet ma odpowiedni wyraz twarz! Na ekranie widać ją tylko kilka minut, ale jakoś utkwiła mi w pamięci. To nie jedyna gwiazdka muzyki pojawiająca się w tym filmie. W rolę pielęgniarza wcielił się sam.. Lenny Kravitz!

Największym objawieniem aktorskim jest tutaj Mo'Nique wcielająca się w rolę matki Precious. Perfekcyjna charakteryzacja na szkaradną kobietę, świetnie zagrane dialogi i ten wredny wyraz twarzy.. Nie dziwię się, że dostała Oscara.

Film Lee Danielsa jest mroczny. Trudno się jednak temu dziwić - traktuje o mrocznej historii. Pokazuje drugą stronę normalnego życia.. Speluny, w których dochodzi każdego dnia do potwornych tragedii.

Precious nie powala głębokimi analizami ciemnej strony życia. Nie daje też rad, jak rozwiązać problemy z jakimi zmaga się Precious. Scenariusz bardzo uproszczono. Matka jest zła, nauczycielka jest dobra, Precious zmienia się na lepszą. Brakowało mi pewnej dawki zaskoczenia w tej historii. Choć może to właśnie prostota jest jej atutem..

Unstoppable aka Niepowstrzymany







 

Denzel Washington w filmie Unstoppable wcielił się w rolę Franka Barnesa, dzielnego pracownika kolei, który ratuje Pensylwanię od całkowitej zagłady.

Film zaczyna się nudnawo. Panowie kolejarze szykują się do pracy. Denzel ma spięcie ze swoim nowym, młodym współpracownikiem, który okazuje się być (jak to w filmach bywa) odważnym i godnym naśladowania człowiekiem. A tu nagle, ni z gruchy ni z pietruchy, grubszy facecik, który po pracy pewnie przesiaduje przed TV z piwem w ręku, odprowadza lokomotywę z 39 wagonami na bocznicę. Niestety nie przestawiono zwrotnicy, postanawia więc wyskoczyć z pociągu (bo przecież tak wolno jedzie) i sam to zrobić. I "niespodziewanie" pociąg sobie odjeżdża.

Gdyby nie to, że ten film w dużej mierze opiera się na faktach, pomyślałabym, że musiał to wymyślić kretyn. Co to za bzdura? Ale jednak.. To zdarzyło się naprawdę.. Rozpędzony pociąg pędził 80 km/h przez 66 kilometrów. A co ciekawsze, naprawdę wiózł bardzo toksyczny ładunek.

Unstoppable (Niepowstrzymany jak kto woli) został jednak udramatyzowany do granic możliwości. Co najistotniejsze - kompletnie mi to nie przeszkadzało. Choć nic odkrywczego ten film nie przedstawia - fajnie się go ogląda. Świetne zdjęcia, nowoczesny montaż - dla mnie bomba. Aż dziw bierze, że w lokomotywie można zbudować taką akcję ;)

Co do gry aktorskiej - porywająca nie jest. Rosario Dawson grająca babkę z nadzoru ruch faktycznie wygląda na zestresowaną. Gorzej z uwielbianym przeze mnie Denzelem. Nie miał tutaj pola do popisu.

Tony Scott, reżyser Unstoppable, kojarzy mi się przede wszystkim ze świetnym Wrogiem publicznym, doskonałym Człowiekiem w ogniu, czy interesującym Fanem. Niepowstrzymany jest w stosunku do poprzedników najzwyczajniej słaby. Ale i tak warto go zobaczyć. Przede wszystkim dlatego, by zobaczyć jak pięknie działają amerykańskie media w przypadku takiej katastrofy ;)

W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju :))




Tak sobie myślę, że to właśnie dla takich filmów warto chodzić do kina, warto kupować DVD, zestawy kina domowego, czekać cały dzień, by spocząć w wygodnym fotelu. W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju to mój świąteczny numer jeden. Bez tego filmu świąt być nie może. Zgodnie z tym stwierdzeniem niedzielny wieczór minął na oglądaniu po raz setny popisów Chevy'ego Chase'a.

Uwielbiam ten film. Rozpoczynając od ścieżki dźwiękowej, przez grę aktorską i nieulegające przedawnieniu pomysły, po niezaprzeczalną magię świąt płynącą z tego filmu.

Każdy z nas wie, że święta to trzy najważniejsze dni w roku, na które czeka się bardzo bardzo długo. Myślimy o pysznie zastawionym stole, tonach prezentów pod choinką i tym zapachu roznoszącym się po domu. W pewnym momencie dociera do nas jednak, że już za chwileczkę, już za momencik przed drzwiami staną zacni goście. Babcie, dziadkowie, wujkowie, kuzynowie, z którymi często dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu (nie żeby tak u mnie było ;)).

I o tym właśnie jest ten film. O splocie niezwykłych, głupkowatych, ale też jak bardzo śmiesznych wydarzeń, które mogą doszczętnie zniszczyć marzenia o rodzinnych świętach. Clark Griswold, jego ograniczony kuzyn Eddie i pies - to najmocniejsze punkty Witaj Święty Mikołaju.

Oglądając ten film dziś po raz setny zastanawiałam się, który moment uwielbiam najbardziej. Czy ten, gdy Clark wyobraża sobie basen w ogródku ,do którego wskakuje uroczo ubrany Eddie, czy atak wiewiórki na domowników, czy może Alleluję po zapaleniu się światełek na domu.. A może doskonałą orientację cioci Nory, która nie bardzo wie, czy jest w domu, czy na lotnisku..

Wiem, że w tym roku święta będą udane :) Clark Griswold i jego zwariowana rodzinka przypomnieli mi, czym tak na prawdę są święta! HO HO HO!

Kolej transsyberyjska aka Transsiberian





HBO uraczyło widzów w niedzielny wieczór filmem Transsiberian Brada Andersona. Tak, tego samego Andersona, który reżyserował Mechanika z porażającą rolą Christiana Bale'a.

Niestety, Anderson postanowił nie tylko wyreżyserować Transsiberian, ale też napisał do niego scenariusz. I tu zaczyna się podróż po równi pochyłej. Ku dołowi..

Transsiberian opowiada historię amerykańskiego małżeństwa (Roy i Jessie), które wraca z misji w Chinach do domu. On uwielbia pociągi, więc wymyśla, by zabrać żonę w podróż koleją transsyberyjską. Ona nie jest takim pomysłem zachwycona, ale cóż ma zrobić. Okazuje się, że muszą dzielić przedział z dwójką podejrzanie się zachowujących młodych ludzi - Amerykanką i Hiszpanem (Abby i Carlos). Jessie do bystrych nie należy i chce czegoś od nadmiernie owłosionego Carlos. A on chętnie chciałby jej to dać..

Traf chce, że mężulek Jessie podczas postoju w Irkucku nie dociera do pociągu na czas. Jessie z towarzyszami rusza w dalszą drogę dopiero po chwili orientując się, że mąż został w tyle. Trójka podróżników wysiada na następnej stacji, która okazuje się być kompletną dziurą, w której mieszkają same stare babuszki z chustkami na głowach. Chcą się dowiedzieć gdzie jest Roy.

To co dzieje się później - matrioszki wykonane z drewna pokrytego heroiną, morderstwo, tortury, śledztwo w pociągu - to jedna wielka ściema. Amerykanie wpadają w sam środek narkotykowych porachunków, a głupia Jessie zamiast mówić prawdę, tylko pogarsza swoją sytuację.

Film sklasyfikowano jako dramat/thriller. Dramatyczna to jest realizacja tego filmu. Sam pomysł nie był zły, bo jestem bardziej niż pewna, że kolej transsyberyjska jest jedną z głównych tras przemytników ze wschodu na zachód. Zachowanie głównej bohaterki - Jessie jest jednak potwornie irytujące, męczące i głupie. Decyzje, jakie podejmuje są idiotyczne. Przez większość filmu idiotą jest także Roy, który na koniec wykorzystuje swoje umiejętności związane z prowadzeniem pociągu i zachowuje zimną krew (chociaż tyle). Ben Kingsley gra Grinko - niby policjanta, niby bezwzględnego bandziora. To, jak kończy się jego wątek - woła o pomstę do nieba.

Transsiberian nie jest filmem skrajnie złym. Nie ma w nim jednak nic, co sprawi, że chciałoby się go zobaczyć ponownie. Jedyną rzeczą, która zrobiła na mnie wrażenie to zdjęcia z helikoptera jadącego pociągu pośród zaśnieżonych bezkresnych pól i lasów. Na Syberii nigdy nie byłam, ale rozsypujące się domy, stacje kolejowe, hotele, czy autobusy, w których spotkać można tylko zgarbione babuleńki - wysyła jasny przekaz do odbiorców.

Ahhh i nie zapomniano o Polakach. Ze dwa razy wspaniały Carlos zauważa, że pieprzeni Polacy wchodzą do nieswojego przedziału jak do siebie...

Scott Pilgrim vs The World




Już sam początek, gdy na ekranie pojawia się Kula ziemska z podpisem Universal w spikselizowanej wersji w towarzystwie klasycznej muzy przerobionej na dźwięki rodem z Mario Bros - robi wrażenie...

Pierwsza minuta i nie można się oderwać - komiksowy klimat, napisy przy postaciach rodem z Simsów i bezbłędny Michael Cera. Wybuchowa mieszanka popkulturowej papki i świetnych pomysłów.

Scott Pilgrim kontra świat to historia Scotta, 23 latka, którego głównym zajęciem jest granie w zespole rockowym, którego jedyną sceną jest pokój jednego z członków grupy.. Scott, o dziwo, ma dziewczynę, licealistkę - Knives Chau (tak, tak to Chinka).

A tu nagle pewnej nocy śni mu się tajemnicza dziewczyna. Następnego dnia widzi ją w bibliotece - to Ramona Flowers, miejscowa żyleta z różowymi włosami. No i cóż. Randka kończy się w łóżku. Ale to nie początek sielanki. Aby zagrzać miejsce przy Ramonie na stałe, Scott musi pokonać jej siedmiu byłych chłopaków. Byłych chłopaków wyposażonych w niezwykłe moce!

Scott Pilgrim kontra świat czerpie garściami z popkulturowej papki. Mamy tu nawiązania do wspomnianego już Mario Bros, do Mortal Kombat i wszelkich innych gier tego pokroju, do twórczości rodem z Bollywood, poczynań superbohaterów z komiksów, do musicali, sitcomów, Wormsów, Harrego Pottera, Kill Billa i miliarda innych rzeczy.

Science fiction nie lubię, ale w takim wydaniu przyjmę absolutnie każdy film z tego gatunku. Sama historia mnie nie powaliła, ale musiałam zobaczyć ten film do końca, by przekonać się na własne oczy co jeszcze wymyślił scenarzysta. Do czego jeszcze nawiąże. Warto!

Łatwa dziewczyna aka Easy A





Zaczyna się nudnawo.. A nawet bardzo nudnawo. Ale mniej więcej w połowie filmu Łatwa dziewczyna staje się ciekawym przykładem współczesnego wyobcowania, niezrozumienia i odrzucenia.

Olive jest normalną licealistką, która pewnego dnia okłamuje swoją przyjaciółkę. Pocztą pantoflową po szkole roznosi się plotka, że dziewczyna przespała się z pewnym studentem.. Brnie dalej w swoje kłamstwa, co z radością wykorzystują szkolni nieudacznicy. Płacą jej za "udawanie" seksu, całowania itp. itd. 

W krótkim czasie szkoła zaczyna huczeć od plotek. Początkowo Olive to ignoruje, sytuacja zaczyna się jednak wymykać spod kontroli. Gdy nareszcie jest zaproszona na prawdziwą randkę (przynajmniej tak jej się wydaje), z przykrością dowiaduje się, że to kolejna transakcja wiązana.

Mocną stroną Łatwej dziewczyny są z pewnością zwariowani rodzice głównej bohaterki. Chyba każdy z nas chciałby takich mieć - dziwny humor, nonszalanckie podejście do rzeczywistości i cięte riposty na zawołanie. 

Ciekawym rozwiązaniem są przyspieszone ujęcia pojawiające się raz po raz. Gorzej jest niestety z doborem aktorek odgrywających główne role. O ile Emma Stone (Olive) jest świetna, to niestety do Amandy Bynes i Alyson Michalki mam awersję.

Łatwa dziewczyna powstała jako współczesny odpowiednik na XIX-wieczną powieść - "Szkarłatną literę". Historie mają ze sobą wiele wspólnego i wbrew pozorom nie jest to tylko pierwsza litera imienia bohaterki noszona przez nią na piersi. Zawsze podobała mi się powieść Hawthorne'a. Jest w niej dużo więcej prawdziwego życia niż w filmie Willa Gluck'a. Bert Royal, autor scenariusza, trochę zbyt swobodnie posługuje się stereotypami.

Film nie powala. Miło jednak jest zobaczyć produkcję, której powstanie było inspirowane tak wybitną twórczością. I nie mam tu na myśli przenoszenia dzieła na ekran, ale luźne czerpanie z niego pomysłów..
 
Copyright 2009 Filmobranie. All rights reserved.
Free WordPress Themes Presented by EZwpthemes.
Bloggerized by Miss Dothy