Zastanawiałeś się kiedyś, co by się stało, gdybyś nie wsiadł do tego konkretnego autobusu, w którym zgubiłeś portfel, a odnalazła go super laska, która jest teraz twoją dziewczyną, a nawet żoną? Albo co by się wydarzyło, gdyby super facet przez przypadek nie oblał cię kawą i w ramach przeprosin nie zaprosił cię na kolację? Odpowiedzi znajdziecie we Władcach umysłów ;))
Sama pewnie nie wybrałabym się do kina na ten film. Reklama typu "połączenie Incepcji i Tożsamości Bourne'a" średnio na mnie działa. Ale mój chłopak jest wielkim fanem Matta Damona... Trzeba było się poświęcić!
A tu całkiem sympatyczna niespodzianka. Choć Incepcja kompletnie nie przypadła mi do gustu, to Władcy umysłów mnie zaskoczyli. To taka lajtowa wersja Incepcji - mniej kombinowania, przechodzenia przez 5 stref czasowych, biegania po zakrzywionych płaszczyznach czasoprzestrzeni.
Ale to nie oznacza, że film jest super cacy i nie ma się tu do czego doczepić. Oj jest.
Zaczęło się świetnie - Damon w roli młodego polityka spisuje się doskonale. Jedno wydarzenie sprawia, że jego najbliższa przyszłość ma się zawalić. Decyduje o tym spotkanie z niezwykłą kobietą graną przez Emily Blunt. Jeden pocałunek i David Norris (Damon) zrobi wszystko, by jeszcze raz spotkać swoją wybrankę. A na to za wszelką cenę nie chcą pozwolić pracownicy "The Adjustment Bureau".
I tu zaczyna się mój problem. Otóż panowie w garniturach i kapeluszach, wyposażeni w niezwykłe zeszyty, w których "szef" zaplanował życie każdego człowieka, są oczywiście wysłannikami Boga. Pilnują, by Norris oblał się kawą w odpowiednim momencie, by próbę Elise (Blunt) przeniesiono niespodziewanie w inne miejsce i by bohaterka skręciła nogę. Wszystko dlatego, że Bóg zaplanował dla nich życie, w którym nie przewidziano miejsca na miłość tej dwójki. Oczywiście bohaterowie zrobią wszystko, by udowodnić, że chcą ze sobą być i ostatecznie dostaną się na szczyt, by paść u stóp samego Władcy.
Troszkę to słabe. Jak na Tożsamość Bourne'a, do której porównywano Władców umysłów, mało tu też "akcji w akcji". Co prawda pod koniec filmu Damon biega po ciemnych kanałach i przeskakuje między drzwiami (teleportacja - o taak!) używając przy tym kapelusza, jako swoistego atrybutu umożliwiającego podróżowanie w czasie i miejscach...
Ogólnie wyszłam z kina zrelaksowana ;) Nie jest to film wymagający intensywnego myślenia. Lekki i przyjemny wizualnie. Bo aspekt wizualny jest chyba najmocniejszą stroną Władców umysłów.
Sama pewnie nie wybrałabym się do kina na ten film. Reklama typu "połączenie Incepcji i Tożsamości Bourne'a" średnio na mnie działa. Ale mój chłopak jest wielkim fanem Matta Damona... Trzeba było się poświęcić!
A tu całkiem sympatyczna niespodzianka. Choć Incepcja kompletnie nie przypadła mi do gustu, to Władcy umysłów mnie zaskoczyli. To taka lajtowa wersja Incepcji - mniej kombinowania, przechodzenia przez 5 stref czasowych, biegania po zakrzywionych płaszczyznach czasoprzestrzeni.
Ale to nie oznacza, że film jest super cacy i nie ma się tu do czego doczepić. Oj jest.
Zaczęło się świetnie - Damon w roli młodego polityka spisuje się doskonale. Jedno wydarzenie sprawia, że jego najbliższa przyszłość ma się zawalić. Decyduje o tym spotkanie z niezwykłą kobietą graną przez Emily Blunt. Jeden pocałunek i David Norris (Damon) zrobi wszystko, by jeszcze raz spotkać swoją wybrankę. A na to za wszelką cenę nie chcą pozwolić pracownicy "The Adjustment Bureau".
I tu zaczyna się mój problem. Otóż panowie w garniturach i kapeluszach, wyposażeni w niezwykłe zeszyty, w których "szef" zaplanował życie każdego człowieka, są oczywiście wysłannikami Boga. Pilnują, by Norris oblał się kawą w odpowiednim momencie, by próbę Elise (Blunt) przeniesiono niespodziewanie w inne miejsce i by bohaterka skręciła nogę. Wszystko dlatego, że Bóg zaplanował dla nich życie, w którym nie przewidziano miejsca na miłość tej dwójki. Oczywiście bohaterowie zrobią wszystko, by udowodnić, że chcą ze sobą być i ostatecznie dostaną się na szczyt, by paść u stóp samego Władcy.
Troszkę to słabe. Jak na Tożsamość Bourne'a, do której porównywano Władców umysłów, mało tu też "akcji w akcji". Co prawda pod koniec filmu Damon biega po ciemnych kanałach i przeskakuje między drzwiami (teleportacja - o taak!) używając przy tym kapelusza, jako swoistego atrybutu umożliwiającego podróżowanie w czasie i miejscach...
Ogólnie wyszłam z kina zrelaksowana ;) Nie jest to film wymagający intensywnego myślenia. Lekki i przyjemny wizualnie. Bo aspekt wizualny jest chyba najmocniejszą stroną Władców umysłów.
2 komentarze:
hmm... powiem Ci szczerze, że jakoś mnie nie ciąga do tego filmu, nie wiem czemu. no, ale nigdy nie wiadomo co się kiedy obejrzy:D
pozdrawiam i zapraszam do siebie ;*
a ja może się skuszę. wydaje mi się, że może być całkiem miło. Zapraszam do mnie:D
Prześlij komentarz