Nadrabiamy blogowe wpisy.. Dawno mnie tu nie było :)
Jak zostać królem musiałam zobaczyć przede wszystkim ze względu na świetnie ocenianą rolę Colina Firtha. Jak się okazało, zakochałam się nie tylko w jego roli, ale przede wszystkim w bezbłędnym Geoffreyu Rush i jak zwykle niesamowitej Helenie Bonham Carter.
Jak zostać królem to film niezwykły. Szczególnie dla osoby po filologii angielskiej, czyli takiej jak ja. Historia Anglii i USA nie należała do moich ulubionych przedmiotów, ale wykładowca skutecznie potrafił mnie do niej przekonać. Do dziś wspominam wykład, na którym poruszyliśmy temat Edwarda VIII, starszego brata głównego bohatera filmu. Facet abdykował, by móc wziąć ślub z dwukrotną rozwódką - Wallis Simpson. Był skandalik, a biedny Bertie (król Jerzy VI) musiał objąć tron. Był kompletnie nieprzygotowany, niechętny, a do tego miał problemy z jąkaniem.
Jak zostać królem doskonale oddaje emocje, jakie musiały towarzyszyć Bertiemu w tym trudnym czasie. Najpierw chciał walczyć ze swoją przypadłością przede wszystkim dla siebie. Później nie miał wyboru - czekało go coraz więcej obowiązków, spotkań, wystąpień. Film utrzymany jest w ponurych barwach. Wiele scen rozgrywa się w ciemnych pomieszczeniach. Nie oznacza to, że film jest pozbawiony humoru.
Wręcz przeciwnie! Uśmiech na twarz ciśnie się wielokrotnie i nie tylko wtedy, gdy Lionel (w tej roli Rush) zadaje królowi najdziwniejsze ćwiczenia do wykonania.
Zawsze, gdy oglądam film oparty na faktach, zastanawiam się, jak z "normalnego" życia można zrobić taki majstersztyk. Przecież ta historia była dla wielu znana, leżała gdzieś zapisana na kartkach biografii Jerzego VI - ojca Elżbiety II.
Słyszałam opinie, że ten film jest tak dobrze oceniany choćby przez Akademię, bo ludzie kochają historie z happy endem... Wydaje mi się, że to spłycenie kwestii Jak zostać królem. To naprawdę świetny film i jestem bardziej niż pewna, że jeszcze go zobaczę. I to nie jeden raz!
Jak zostać królem musiałam zobaczyć przede wszystkim ze względu na świetnie ocenianą rolę Colina Firtha. Jak się okazało, zakochałam się nie tylko w jego roli, ale przede wszystkim w bezbłędnym Geoffreyu Rush i jak zwykle niesamowitej Helenie Bonham Carter.
Jak zostać królem to film niezwykły. Szczególnie dla osoby po filologii angielskiej, czyli takiej jak ja. Historia Anglii i USA nie należała do moich ulubionych przedmiotów, ale wykładowca skutecznie potrafił mnie do niej przekonać. Do dziś wspominam wykład, na którym poruszyliśmy temat Edwarda VIII, starszego brata głównego bohatera filmu. Facet abdykował, by móc wziąć ślub z dwukrotną rozwódką - Wallis Simpson. Był skandalik, a biedny Bertie (król Jerzy VI) musiał objąć tron. Był kompletnie nieprzygotowany, niechętny, a do tego miał problemy z jąkaniem.
Jak zostać królem doskonale oddaje emocje, jakie musiały towarzyszyć Bertiemu w tym trudnym czasie. Najpierw chciał walczyć ze swoją przypadłością przede wszystkim dla siebie. Później nie miał wyboru - czekało go coraz więcej obowiązków, spotkań, wystąpień. Film utrzymany jest w ponurych barwach. Wiele scen rozgrywa się w ciemnych pomieszczeniach. Nie oznacza to, że film jest pozbawiony humoru.
Wręcz przeciwnie! Uśmiech na twarz ciśnie się wielokrotnie i nie tylko wtedy, gdy Lionel (w tej roli Rush) zadaje królowi najdziwniejsze ćwiczenia do wykonania.
Zawsze, gdy oglądam film oparty na faktach, zastanawiam się, jak z "normalnego" życia można zrobić taki majstersztyk. Przecież ta historia była dla wielu znana, leżała gdzieś zapisana na kartkach biografii Jerzego VI - ojca Elżbiety II.
Słyszałam opinie, że ten film jest tak dobrze oceniany choćby przez Akademię, bo ludzie kochają historie z happy endem... Wydaje mi się, że to spłycenie kwestii Jak zostać królem. To naprawdę świetny film i jestem bardziej niż pewna, że jeszcze go zobaczę. I to nie jeden raz!
0 komentarze:
Prześlij komentarz